środa, 16 marca 2011

Włóczykij 2011 (5/6 marzec)

Ja przed PK27 (zdjęcie: Szymon Szkudlarek)
Startem w Włóczykiju na trasie 50km rozpocząłem sezon 2011. Startowaliśmy z miejscowości Banie dokąd zostaliśmy zawiezieni autobusem z Gryfina. Start był interwałowy, a ponieważ Szymon z Kacprem mieli wyznaczoną godzinę startu na 30 min wcześniej, to musieliśmy obmyślić cały plan startu, tak aby razem napierać w nocy. Pomógł nam w tym punkt stop, w którym czas się zatrzymywał na godzinę.

Mój czas startu wybił o 1503, a wiec zostały mi 3 godziny napierania za dnia. Zaczynam spokojnym biegiem. Akurat tak się złożyło, że po wyjściu z miasteczka było lekko pod górę i trochę za bardzo mi poszło tętno do góry, więc kawałek zrobiłem marszem. Pierwszy punkt znajduje bez problemu. Do drugiego biegnę truchtem optymalną trasą licząc przecinki, o dziwo wszystko zgadza się z mapą. Do następnego PK 23 jest kilka km drogą, następnie przecinam wieś Lubanowo, tak na wyczucie i na kompas, bo mapa aktualna na czasy PRL’u nie uwzględnia rozwoju wioski.  Spotykam miejscowych, życzą mi powodzenia. Tu może nadmienię, że nie biegam w obcisłych sportowych leginsach, których miejscowi nie lubią…  Napierając na zachód na kompas przez pola i patrząc na zawodników przed mną, docieram bez problemu do PK koło młynu. Oczywiście zacina mi się dziurkacz i nie mogę wyjąć karty. Później okazuje się, że trzeba było wyrzucić papierki ze zbiorniczka. Kolejny przelot do PK24 pokonuje bez problemów, przed Sosnowem Gryfińskim ścinam przez pole.

W PK25 na punkcie stop melduje się po równo 3h, okazuje się, że się z Szymonem i Kacprem minęliśmy po drodze i chłopaki dochodzą do bazy kilka minut później. Godzina w bazie szybko schodzi mi przy wspaniałym rosołku. Zakładam też polar pod kurtkę i cieplejsze spodnie, jako że zrobiło się chłodno, a drugi odcinek trasy zamierzam pokonać marszem. Wychodzimy z bazy już jak jest całkiem ciemno, świecą tylko gwiazdy. Księżyc jest w nowiu, więc zapowiada się bardzo ciemna noc.
 
Na PK26 Golden Gate wchodzimy z marszu, trochę się zdziwiliśmy, że tak dobrze udało nam się trafić. Szczególnie, że widzieliśmy sporo światełek poruszających się po zamarzniętym bagnie. Za to krótkie przejście do PK 27 nam nie wyszło. Gdzieś źle policzyliśmy przecinki i nadrobiliśmy z 1km podchodząc, aż pod Borzym. Ale to nic, prawdziwym problem zaczął się, gdy zaczęliśmy szukać PK27. Obeszliśmy całą polanę, minęło 10 min, 20 min, już 10 ludzi szukało, minęło 30-40 min i w poszukiwaniach uczestniczyło już z 15 osób. Nawet zadzwoniliśmy do organizatora, bo zaistniała obawa, że ktoś zerwał PK, ale nagle ktoś  go znalazł. Okazało się, że był na drzewie, przechodziliśmy 5 metrów obok niego i go nie zauważyliśmy… W większości biała kartka z PK zamaskowała się na białej korze brzozy :) Trochę nas ta strata czasu zdemotywowała.
 
Dalej ruszamy już w tramwaju, choć po kolei ludzie się rozchodzą w różne strony. Do PK 28 pod słupem energetycznym trafiamy bez problemu.  Najgorsze, że zaczyna mnie głowa boleć, chyba mnie przewiało. PK29 na mostku znajdujemy prawie bez problemów. Natomiast przejście do PK30 było najtrudniejsze nawigacyjnie, szliśmy kawałek przez azymut przez las, ale ślad z gps’u pokazuje, że praktycznie napieraliśmy prawidłowo.
 
Po PK30 to już z górki, w tle szum z elektrowni Dolna Odra, a my prosto do drogi asfaltowej i później drogą biegnącą koło linii energetycznej do Bartkowa i później do PK31 przy rzece. Musiałem też połknąć ibuprom na ból głowy. Ostatni PK32 w sadzie znajdujemy łatwo, bo akurat ktoś z niego wybiegał. Końcówkę w Gryfinie podbiegam, bo chciałem zejść poniżej 10h, ale źle sobie odliczyłem czas stop i wyszło mi równo 10h. Na końcu zjadłem dobra ciepłe jedzonko, ale piwka już nie wypiłem bo ibuprom krążył mi we krwi.