poniedziałek, 23 maja 2011

Komary atakują – czyli Mistrzostwa Polski w Maratonach na Orientacje na 50km


Od lewej: Szymon, Sylwia, Tomek (zdjęcie: Szymon)
Na Dymno 2011 (14-15 maja), na którym zostały rozegrane tegoroczne Mistrzostwa Polski, czekałem już długo. Koncepcja tych zawodów zakłada maksymalnie dużo nawigowania i ogromną ilość Punktów Kontrolnych (PK) (powyżej 30). 

Aby dojechać do bazy położonej w Sadowne, musieliśmy ze Szczecina przejechać 600km. Tym razem wybrałem się wraz z Szymonem i Sylwią. Zmówiliśmy się i razem przejechaliśmy autem całą Polskę po to, aby pochodzić po lesie... Do bazy dotarliśmy około 1 w nocy. Piwko na dobre spanie i zaraz pobudka o 0530. Pora przygotować się do startu.

Pogoda była piękna, słoneczna. Startujemy z rynku w Sadowne o 0730. Chwilę wcześniej odbieramy  pakiet map i ustalamy wariant przejścia 1 z 3 etapów – Biegu na Orientacje (BnO) 10,9 km. Zasadniczo mamy cel aby przejść całą trasę na czysto i zmieścić się w limicie czasu, tylko maszerując. Zaczynamy od PK B, później ACGEDHKLJMN. Swoją drogą ciekawy jestem jaki był optymalny wariant (nam wyszło 12,7km). Punkty zdobywaliśmy bez problemu. Jedynie H chwilkę szukaliśmy. Przy M udało nam się znaleźć przejście miedzy bagnami, także jeszcze w tym momencie mieliśmy suche buty.

Zaraz na początku drugiego etapu, klasyka 30km, za przejściem przez tory droga była zalana i w rezultacie mieliśmy mokre buty. PK1 odnajdujemy dość łatwo. Do tej pory komary gryzły sporadycznie, ale teraz to już atakowały grupami. Nie można było się zatrzymać. Szymon musiał wysmarować sobie błotem nogi, bo bez długich spodni nie dało się wytrzymać. Na PK 2 wchodzimy z marszu. Kolejne punkty PK3 -5 były dosyć trudne ze względu na to, że trzeba było nawigować w lesie z labiryntem różnych dróg, a i słupków z numerami sektorów leśnych nie było. Przy PK4 popełniliśmy chyba jedyny błąd nawigacyjny, skręciliśmy za wcześnie przez punktem i w sumie straciliśmy z 20min.   

Później było już łatwo, na PK 6 dotankowaliśmy wody. PK7 i 8 były standardowe. Po PK8 myśleliśmy, że jeszcze tylko 9 i zaraz następny etap BnO. A tu zbliżamy się do rejonu punktu i nagle wszędzie woda i bagno. Udało się nam w miarę sprawnie znaleźć punkt, ale chodzenie po podmokłych łąkach i w wodzie zabrało nam dużo energii, a komary to po prostu koszmar. Komary na terenie bagnistym nie mają litości…

Drugi etap BnO poszedł nam bardzo sprawnie. Bardzo dokładna mapa i dużo „białego” lasu (na mapie BnO las który nie jest gesty i łatwo można poruszać się pomiędzy drzewami oznaczany jest na biało, przeciwnie do map  topo, gdzie biały oznacza pole) ułatwiały nawigację. Dużym zaskoczeniem był odcinek specjalny. Spodziewałem się czegoś w rodzaju pół, a tu wydmy!! Bardzo fajne urozmaicenie. Prawidłowe punkty odnaleźliśmy bez problemu. Po odcinku  uderzamy na szosę i ostatnie 2 punkty zbieramy już niejako w drodze powrotnej do bazy. 

Na meta wchodzimy z czasem 12,5 h, co jest dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę, że trasę pokonywaliśmy tylko marszem. Bardzo dobra była organizacja zawodów. Szczególnie jedzenie na dworze, gdzie będąc przepoconym można było spokojnie na świeżym powietrzu najeść się do syta. Wieczorem wybrałem się pod prysznic, ale wiadomo ciepła woda jest dla zwycięzców… Dobrze, że z jednej strony w prysznicach była choć trochę letnia :)

wtorek, 12 kwietnia 2011

Zawsze może być trudniej… - czyli Wiosenny Tułacz 2011


Po ostatnim jesiennym tułaczu, w którym udało mi się zdobyć 0 pkt. karnych, do Kartuz jechałem z nastawieniem na „czyste” przejście trasy. Choć już patrząc na mapę miałem pewne obawy związane z kompleksami leśnymi dookoła Kartuz i pagórkowatym terenem Kaszub. 

Startujemy z Szymonem o 1930, w lesie okazuje się, że jest dużo błota i mgła (widzialność 15-20m), jedynie co to temperatura była stała przez całą noc około 8-10 stopni. Pierwszy PK zdobywamy bez problemu. Do drugiego ścinamy trochę przez las (zgodnie z nową strategią minimalizacji dystansu), ale już przy samym punkcie źle skręcamy i tracimy z 10 minut, lecz za to spotykamy Kazika, który później wystartował, przed okolicami PK3 go doganiamy i idziemy dalej razem. 

Trasa liczyła aż 20PK, co jest bardzo dużą ilością jak na trasę 50km. Kolejne PK zdobywamy nieraz po krótkich poszukiwaniach. W lesie wiele przecinek nie było dobrze utrzymanych i leżało na nich często dużo powalonych drzew. Zagrożenie złapaniem stowarzysza powodowało, że szczególnie trzeba było uważać. Do PK7 idziemy w dużym „tramwaju”. PK7 nad rzeczką znajdujemy po małych poszukiwaniach, odłączamy też nasz wagonik od tramwaju i pędzimy dalej do przodu, bo czas leci a PK przed nami jeszcze dużo.

Na PK9 łapiemy pierwszego stowarzysza, zresztą nie mieliśmy pewności gdzie dokładnie jesteśmy, więc wzięliśmy stowarzysza i popędziliśmy dalej. Do PK10 miała być prosta przecinka, ale jej nie było J, więc poszliśmy dołem istniejącymi drogami, aby nie tracić czasu na przedzieranie się przez krzaki. Na PK10 wchodzimy z marszu, a raczej na jego stowarzysza. Przy PK stał słupek z sektorami leśnymi, który jasno wskazywał, że jesteśmy w dobrym miejscu, ale jednak nie byliśmy…  
   
Dalej w drodze przechodzimy przez rzeczkę, a raczej przez mini mostek złożony  z trzech kłód. 100 m w górę rzeki spotykamy rowerzystów przechodzących przez bród. Kolejne punkty znajdujemy już bez problemu, przy PK13 zaczyna świtać i dopiero możemy zaczynać podziwiać piękne widoki Kaszub. Po podbiciu PK18 okazuje się, że zostało nam już tylko półtora godziny do końca czasu. Decydujemy się wejść na asfalt i napierać prosto do bazy pomijając PK19 i 20. Do bazy wpadamy 18 minut przed upływem 2h dodatkowego limitu z punktami karnymi. 

Z trasy do bazy zeszliśmy przedostatni. W prysznicu zabrakło już oczywiście ciepłej wody, więc kąpie się w 100% zimnej. Trasa była bardzo wymagająca i trudna nawigacyjnie – czyli gratulacje dla budowniczego trasy za dobrą robotę.

środa, 16 marca 2011

Włóczykij 2011 (5/6 marzec)

Ja przed PK27 (zdjęcie: Szymon Szkudlarek)
Startem w Włóczykiju na trasie 50km rozpocząłem sezon 2011. Startowaliśmy z miejscowości Banie dokąd zostaliśmy zawiezieni autobusem z Gryfina. Start był interwałowy, a ponieważ Szymon z Kacprem mieli wyznaczoną godzinę startu na 30 min wcześniej, to musieliśmy obmyślić cały plan startu, tak aby razem napierać w nocy. Pomógł nam w tym punkt stop, w którym czas się zatrzymywał na godzinę.

Mój czas startu wybił o 1503, a wiec zostały mi 3 godziny napierania za dnia. Zaczynam spokojnym biegiem. Akurat tak się złożyło, że po wyjściu z miasteczka było lekko pod górę i trochę za bardzo mi poszło tętno do góry, więc kawałek zrobiłem marszem. Pierwszy punkt znajduje bez problemu. Do drugiego biegnę truchtem optymalną trasą licząc przecinki, o dziwo wszystko zgadza się z mapą. Do następnego PK 23 jest kilka km drogą, następnie przecinam wieś Lubanowo, tak na wyczucie i na kompas, bo mapa aktualna na czasy PRL’u nie uwzględnia rozwoju wioski.  Spotykam miejscowych, życzą mi powodzenia. Tu może nadmienię, że nie biegam w obcisłych sportowych leginsach, których miejscowi nie lubią…  Napierając na zachód na kompas przez pola i patrząc na zawodników przed mną, docieram bez problemu do PK koło młynu. Oczywiście zacina mi się dziurkacz i nie mogę wyjąć karty. Później okazuje się, że trzeba było wyrzucić papierki ze zbiorniczka. Kolejny przelot do PK24 pokonuje bez problemów, przed Sosnowem Gryfińskim ścinam przez pole.

W PK25 na punkcie stop melduje się po równo 3h, okazuje się, że się z Szymonem i Kacprem minęliśmy po drodze i chłopaki dochodzą do bazy kilka minut później. Godzina w bazie szybko schodzi mi przy wspaniałym rosołku. Zakładam też polar pod kurtkę i cieplejsze spodnie, jako że zrobiło się chłodno, a drugi odcinek trasy zamierzam pokonać marszem. Wychodzimy z bazy już jak jest całkiem ciemno, świecą tylko gwiazdy. Księżyc jest w nowiu, więc zapowiada się bardzo ciemna noc.
 
Na PK26 Golden Gate wchodzimy z marszu, trochę się zdziwiliśmy, że tak dobrze udało nam się trafić. Szczególnie, że widzieliśmy sporo światełek poruszających się po zamarzniętym bagnie. Za to krótkie przejście do PK 27 nam nie wyszło. Gdzieś źle policzyliśmy przecinki i nadrobiliśmy z 1km podchodząc, aż pod Borzym. Ale to nic, prawdziwym problem zaczął się, gdy zaczęliśmy szukać PK27. Obeszliśmy całą polanę, minęło 10 min, 20 min, już 10 ludzi szukało, minęło 30-40 min i w poszukiwaniach uczestniczyło już z 15 osób. Nawet zadzwoniliśmy do organizatora, bo zaistniała obawa, że ktoś zerwał PK, ale nagle ktoś  go znalazł. Okazało się, że był na drzewie, przechodziliśmy 5 metrów obok niego i go nie zauważyliśmy… W większości biała kartka z PK zamaskowała się na białej korze brzozy :) Trochę nas ta strata czasu zdemotywowała.
 
Dalej ruszamy już w tramwaju, choć po kolei ludzie się rozchodzą w różne strony. Do PK 28 pod słupem energetycznym trafiamy bez problemu.  Najgorsze, że zaczyna mnie głowa boleć, chyba mnie przewiało. PK29 na mostku znajdujemy prawie bez problemów. Natomiast przejście do PK30 było najtrudniejsze nawigacyjnie, szliśmy kawałek przez azymut przez las, ale ślad z gps’u pokazuje, że praktycznie napieraliśmy prawidłowo.
 
Po PK30 to już z górki, w tle szum z elektrowni Dolna Odra, a my prosto do drogi asfaltowej i później drogą biegnącą koło linii energetycznej do Bartkowa i później do PK31 przy rzece. Musiałem też połknąć ibuprom na ból głowy. Ostatni PK32 w sadzie znajdujemy łatwo, bo akurat ktoś z niego wybiegał. Końcówkę w Gryfinie podbiegam, bo chciałem zejść poniżej 10h, ale źle sobie odliczyłem czas stop i wyszło mi równo 10h. Na końcu zjadłem dobra ciepłe jedzonko, ale piwka już nie wypiłem bo ibuprom krążył mi we krwi.